poniedziałek, 1 listopada 2010

słowo się rzekło

kobyłka u płota...
tydzień temu tajemniczo bardzo - choć to jest temat całkiem przyziemny - napisałam o perypetiach poniedziałkowych. 
przechodzę więc do konkretów. Tydzień temu miałam wizytę u Pani wychowawczyni Mi... i dowiedziałam się że Mi bije dzieci... tzn. nie że tłucze je notorycznie, ale że nie umie zapanować nad złością i emocjami... w każdej chwili jak coś mu się nie uda to reaguje złością i atakami na siebie lub to co pod ręką... no i między innymi odbija się to na innych dzieciach... ręce mi opadły. była też druga mama, bo to o sytuację z jej synem chodziło. jak to chłopaki pobili się. Pani powiedziała że nie wie dokładnie o co poszło, nie dowiedziała się, bo Mi się rozpłakał i każdy z chłopaków był w osobnym swoim kącie - aż do spokojności. 
stanęło na tym, że w domu zrobimy naradę! ale jak to wszystko rozegrać nie było łatwe! podobne narady były już kilka razy... niewielki efekt przyniosły... ta ostatnia nie była łatwa, ale przez resztę tygodnia Mi jakoś funkcjonował bez złości w szkole... gorszy był czas od piątku do teraz... no i jak przez cały tydzień było bez bicia tak teraz znowu. strasznie się ta moja latorośl buntuje, a ja już nie mam pomysłów na podejście z innej strony do tematu... ciężkie to wszystko jest dla mnie, bo wiem że to wszystko wynika z relacji moich z Mi! a zwłaszcza tych relacji kiedy Zu miała kilka miesięcy a on prawie dwa latka... myślę cały czas, że to ten czas najbardziej w niego się zakorzenił i największe rany zostawił.... a teraz jest to już tak głęboko, że nie wiadomo jak się do tego dogrzebać, żeby zagoić ranę i uspokoić duszę...
w tym wszystkim nie pomaga mój nerwowy charakter i to wszystko czego ja sama się nauczyłam lub jak ja mając te kilka lat się zachowywałam w takich sytuacjach! ciągły konflikt! jak powiedzieć NIE, żeby nie brzmiało to jak NIE! i żeby chwalić dziecko tak często, żeby tych upomnień nie było widać ?! organizacja czasu też jakoś kuleje! nawet jak jednego dnia uda mi się znaleźć więcej pomysłów i z drugiej strony odebrać ochotę do zabawy to na następne dni mi tego już brakuje... gdzie znaleźć w tym ciągłym biegu, zabieganiu, nieustającym czasie THINGS TO DO, czas na relaks z dzieckiem?! 
właśnie wnętrzności mi się przewalają, bo Zu chciała iść na huśtawkę, i tatuś owszem się zgodził! ale czeka aż się skończy MECZ! a ona już kolejny raz prosi!! dlaczego gdy dzieci  chcą z nami BYĆ, chcą z nami się bawić my na to nie mamy czasu lub mamy inne WAŻNIEJSZE rzeczy?! a potem sie dziwimy, że nie chcą z nami być!
koniec końców, niby jest z Mi lepiej, a nadal jest nie lepiej! trzaskanie drzwiami, krzyki i złości. a gdy ma coś zrobić, to leży i czeka, aż się zrobi samo!
dzisiaj druga narada - tak zostało postanowione!

3 komentarze:

  1. ej dzieci zawsze czekają aż się samo zrobi, ja czekałam, Ty na pewno też...trzeba dużo rozmawiać myślę sobie, że to taki wspólny czas dobry na wszystko. Tak czytam sobie Ciebie i się zastanawiam a może dobrze się stało jak się stało, bo ja bym sobie w ogóle nie poradziła...trzymaj się dzielnie, dasz radę i wierzę, że z tego każdego diametralnie innego człowieczka wyrosną sensowni ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. DZIĘKI WIELKIE!!! chaos totalny mam w głowie... czasem serce sie kraje, czasem łza popłynie, ale mimo wszystko wiem że dobrze robię, chociaż czasem jak mnie nerwa poniesie to muszę sobie sama dać prztyczka w nos! a co do wyrośnięcia to też w to wierzę!! ale codzienność jest jak mgła.... przesłania wszystko...
    i ... wyrastają też drożdżówki z serem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Każde dziecko jest inne - przecież o tym dobrze wiesz.Takie zachowanie, może być reakcją na szkolny stresik, zwrócenie na siebie uwagi. Nie przejmuj sie zbyt tym stanem - minie. A Pani jest od tego by pomóc, zaradzić. Głowa do góry -nawet z tak krotkimi włoskami:)

    OdpowiedzUsuń